7 aniołów w niebie oraz nieudana adopcja – jak wielkim koszmarem jest przeżycie tylu strat dla jednej kobiety? Ile jest w stanie znieść osoba, która chce zostać matką.
Agnieszka, to jedna z tych kobiet, która o ciąże walczyła całym sercem, mając po drodze upadki i wzloty. Siły dodawał jej mąż i koleżanki z portalu internetowego w którym prowadziła swój wykres temperatur. O tym, dlaczego się nie udawało i co było przyczyną, która nie pozwalała utrzymać jej ciąż. Jak jedna kobieta jest w stanie tyle znieść? Dowiecie się tego z naszej krótkiej rozmowy za którą serdecznie Agnieszce dziękuję.
Witaj, czy mogłabyś się przedstawić?
Mam na imię Agnieszka i w tym roku skończę 41 lat. Mam cudownego męża, jesteśmy zakochani w sobie po uszy. 4 lata wzięliśmy ślub, a walkę o dziecko zaczęliśmy w maju 2012 roku. Od stycznia 2013 roku rozpoczęliśmy również starania o adopcje dziecka.
Jestem mamą 7 aniołków, a od miesiąca mamą cudownego synka Gabrysia, który jest dla nas prawdziwym Cudem! Z zawodu jestem przedszkolanką, ale od kilku lat nie pracuje ze względów zdrowotnych, jak to w Polsce bywa, tu gdzie mieszkam akurat nie ma pracy w moim zawodzie.
7 aniołów w niebie…
Trudna myśl. Po każdej stracie inaczej wszystko znosiłam.
Po czasie krótszym, a raz dłuższym – podnosiłam się i walczyłam dalej. Jedno wiem na pewno, gdyby nie wsparcie mojego męża oraz moich przyjaciół i kobiet z ovufriend, a także modlitwy nie dałabym rady. Wierzę, że nasze dzieci tam z nieba opiekują się nami i wyprosiły nam łaskę o braciszka tu na ziemi. Wiem jednak, że do takiego podejścia potrzeba czasu i wiele wypłakanych łez.
W których tygodniach dochodziło do strat?
Moje dzieci straciłam na rożnych etapach ciąży, ale wszystkie w 1 trymestrze. Najdłuższa ciąża trwała do 13 tc i była to ciąża bliźniacza. Poronienie, to bardzo bolesna sytuacja dla kobiety. Wszystkie straty były dla mnie bardzo bolesne i każda z nich przyniosła inny rodzaj bólu. Myślę, że w jakiś sposób do bólu można się przyzwyczaić. Odniosłam takie wrażenie po moich doświadczeniach. Co nie zmienia faktu, że każda strata dziecka powodowała we mnie wręcz jakąś stagnacje i bezsilność.
Jak była przyczyna poronień?
Niestety mam wiele chorób, głównie związanych z immunologią, które utrudniały utrzymanie ciąży (o części z nich nie wiedziałam). Moje najpoważniejsze choroby to: celiakia, nietolerancja laktozy, choroba tarczycy Hashimoto oraz guzotorbiele, zespół antyfosfolipidowy, hiperprolaktynemia, arytmia serca – stan po zapaleniu mięśnia sercowego, chory kręgosłup – jestem po operacji odcinka szyjnego, choruje również na astmę i mam alergie pokarmowe i wziewne oraz jestem „szczęśliwą” posiadaczka mutacji genu MTHFR i bardzo niskiego poziomu witaminy B12.
Przez pierwsze 3 lata szukaliśmy lekarzy ginekologów oraz innych specjalistów, którzy pomogliby nam zdiagnozować przyczyny naszych strat.
W 2014 roku na jesieni, dzięki podpowiedziom dziewczyn z forum oraz innych dobrych koleżanek, a także dzięki internetowi – trafiłam do genetyka oraz dobrego ginekologa.
Dzięki temu znaleźliśmy częściowe przyczyny strat (choroby które wcześniej opisałam, zwłaszcza APS i mutacja MTHFR). Zaproponowano nam w razie ewentualnej ciąży leczenie heparyną oraz większą dawka kwasu foliowego oczywiście też Acard i inne leki na pozostałe choroby, a także duże dawki witaminy D – od kilku lat nazywanej witaminą płodności.
Czy lekarze dawali szansę na dziecko?
Trafiliśmy w końcu do dobrych specjalistów, ale żaden z nich nie dawał nam szans na zdrowo donoszoną ciążę. Nikt nie mówił, że poronienie nie wystąpi, właśnie ze względu na straty oraz na moje choroby i wiek. Ostatnią ciążę straciłam w listopadzie 2014 i mogę powiedzieć, że wtedy się poddaliśmy. Zdaliśmy się na leki, duże dawki witamin oraz po prostu na szczęście i pomoc Boga. Zrobiliśmy również przerwę w staraniach aby odpocząć sobie i pobyć ze sobą. W tym samym czasie trwał u nas również proces adopcyjny – tak adopcyjny, ponieważ od początku naszej znajomości z mężem postanowiliśmy, że zaadoptujemy dziecko, ale o tym w dalszej części.
Chwile zwątpienia?
Oczywiście. Myślę, że każda kobieta po kilku latach niepowodzeń ma takie momenty. Po ostatniej stracie oraz nieudanej adopcji wręcz poddałam się i załamałam. Podniosłam się po kilku miesiącach dopiero.
Skąd czerpałaś siłę?
Myślę, że każda kobieta jest bardzo silna, nawet często nie zdaje sobie sprawy, ile może znieść i iść do przodu. Jak już wcześniej wspominała odzyskiwałam siły dzięki miłości mojego męża, oraz modlitwie do Boga – choć i tutaj miałam chwile załamania i zwątpienia i szczerze przyznaje się do tego. Myślę, że warto ze swoim mężem, partnerem rozmawiać o swoim bólu, tęsknocie, zwątpieniu. A czasem wspólnie popłakać czy pomilczeć. Nam wiele to dało. Poronienia i walka zbliżyły nas bardzo do siebie.
Poronienie, czego oczekuje kobieta od innych?
Wydaje mi się, że każda kobieta oczekuje czegoś innego podczas takiego bólu. Poronienie to ból fizyczny i duchowy, a każdy z nas ma różne oczekiwania. Dla mnie ważne było przytulenie i wysłuchanie przez mojego męża. Wystarczyło mi zapewnienie, że ktoś o mnie i moich dzieciach pamięta. Podkreśliłam to, że o moich dzieciach, ponieważ mnie najbardziej boli to, ze ludzie nie uznają dziecka na wczesnym etapie ciąży za dziecko i poronienie traktują bardzo powierzchownie. Oczekiwałam też większej empatii ze strony lekarzy i położnych w szpitalu – niestety z tym rożnie było. Myślę, że my kobiety, które przeżyły poronienie i walkę o dziecko, powinniśmy dodatkowo zawalczyć o szacunek dla nas wśród lekarzy i pielęgniarek.
Dlaczego leki nie pomagały?
U mnie leki nie pomagały ponieważ tych najważniejszych, pomimo zaleceń specjalistów, lekarze nie chcieli lub bali się mi podać. Chodzi mi głównie o heparynę.
Czy zdecydowaliście się na procedurę in vitro?
Nie potrzebowaliśmy podchodzić do procedury in vitro. Zresztą lekarz z kliniki i tak nam odradzał procedurę ze względu na moje choroby.
Pamiętam, że wspominałaś o wyjazdach do ośrodka adopcyjnego, na jakim etapie obecnie jesteście?
Adopcja jest dla nas trudnym i kolejnym smutnym tematem. Dlaczego? Dlatego, że przeszliśmy całą procedurę adopcyjną, otrzymaliśmy już nawet propozycje dziecka, jeździliśmy do Niego w odwiedziny, poznawaliśmy się i mieliśmy przyznanego Chłopczyka przez Ośrodek Adopcyjny oraz przez Sad Rodzinny. Niestety, Ośrodek Adopcyjny zmienił zdanie i zdecydował, że dziecko jednak nie nadaje się do bycia w zwykłej rodzinie, gdyż według nich, dziecko jest zbyt wycofane i zamknięte w sobie i nie poradzi sobie u nas.
Po morzu łez, a potem po wielu przemyśleniach – zdecydowaliśmy, że nie podejdziemy więcej razy do procedury adopcyjnej, ale już ze względu na nasz wiek. Wspominam tu o tym, bo wiek rodziców w procedurze adopcyjnej jest bardzo ważny. Im młodsi rodzice tym mniejsze dziecko można dostać. My nie mieliśmy szans na dziecko poniżej 3 roku życia. Ze względu na wiek dostalibyśmy dziecko około 5-6 roku życia i w tym momencie wiąże się to znów z problemem podobnym, jaki był u dziecka, które mieliśmy dostać. Baliśmy się kolejnej sytuacji, że znowu wniosek zostanie cofnięty.
Bałaś się adopcji?
Raczej samej adopcji się nie bałam, chociaż strach przed nieznanym zawsze towarzyszy i wiele pytań, czy sobie poradzimy, czy dziecko nas pokocha itp.
Jak przebiegała ostatnia ciąża i czy można nazwać ją Cudem? Jak wyglądało jej utrzymanie?
O dziwo ta ciąża pomimo, że była ciążą wysokiego ryzyka oraz wielkiego strachu, przebiegała wyjątkowo „spokojnie. Czy jest Cudem? Myślę, że można tak to nazwać.
Po wielu stratach z tyloma chorobami i w moim wieku, według wielu lekarzy, nie powinnam utrzymać ciąży.
Moja ginekolog na pierwszej wizycie powiedziała, że nie mogę się bać, że mam w końcu dać nadzieję i szanse na życie naszemu dziecku
Powiedziała to po tym, jak zobaczyliśmy bijące serduszko i jak Synek ruszał raczkami i nóżkami, a miał zaledwie 6 cm. Podczas tej ciąży najważniejszym lekiem było Clexane, który brałam jeszcze 20 dni po porodzie oraz Encorton (zalecony przez genetyka oraz endokrynologa), który brałam do 20 tygodnia ciąży. Wizyty u ginekologa w 1 trymestrze miałam co 2 tygodnie, a w 2 trymestrze raz na miesiąc. W czasie całej ciąży miałam 3 razy badania prenatalne. W 2 trymestrze podczas badan prenatalnych dowiedzieliśmy się, że musimy bardzo uważać i pilnować się gdyż grozi dziecku zatrzymanie wzrostu (hipotrofia i IUGR) i obumarcie około 34-35 tc. Reszta badań wychodziła nam wyjątkowo dobrze, jak na mój wiek i choroby.
W 28 tc dowiedziałam się, że mam cukrzyce ciążową i od tej pory byłam pod dodatkowa kontrola diabetologa. Niestety w 35 tc dowiedzieliśmy się, że dziecko zwolniło ze wzrostem i będzie trzeba dla jego dobra wywołać wcześniej poród. Trafiłam do szpitala – kliniki ginekologiczno-połozniczej.
Ginekolodzy tak naprawdę uratowali Synkowi życie, gdyż wzrost w ciągu tygodnia całkowicie się zatrzymał i do tego zaniknęły całkowicie wody płodowe.
Co najbardziej bolało Cię w ostatnich latach?
Myślę nad tym pytaniem i trudno jednoznacznie mi odpowiedzieć. Myślę, że dużo bólu sprawiała mi moja bezradność i niemożność utrzymania ciąży, a co za tym idzie brak dziecka, zwłaszcza kiedy wokół pojawiało się ich coraz więcej. Bolała mnie również niekompetencja lekarzy i brak wiedzy oraz często ich gruboskórność.
Depresja?
Tak otarłam się i o nią, może nie w pełni, ale jednak. Miałam etap, że zamknęłam się na ludzi zwłaszcza pary z dziećmi, nie chciałam ich odwiedzać, spotykać się z nimi. Wyszłam z tego i to jest dużą zasługą mojego męża w którym miałam i mam nadal oparcie.
Jak odnalazłaś w sobie siłę do walki, jak podnieść się po poronieniu i uwierzyć, że będzie dobrze? Gdzie szukać pomocy
Może zbyt często się powtarzam, ale siłę do walki i powstania znalazłam dzięki wierze i modlitwie oraz dzięki mojemu mężowi oraz kilku znajomym kobietom no i forum ovufriend tam bardzo dużo cudownych osób nas wspierało. Myślę, że warto tez pytać i szukać dobrych specjalistów, choć wiem, że w Polsce jest to trudne, ale nie ze względu na to, że ich brak, ale ze względów finansowych ( niestety finanse są wielkim ograniczeniem w walce z niepłodnością i walką o dziecko). Pomocy warto szukać na forach internetowych, ale z rozwagą, bo wiadomo forum to nie kontakt z lekarzem, a trzeba pamiętać, że każdy przypadek jest inny.
Co mogłabyś powiedzieć kobietom starającym się długo o dziecko?
Nie poddawajcie się i walczcie mimo, że po dłuższym czasie człowiek traci nadzieje, wiarę i siły. Rozmawiajcie o tym z mężem, partnerem oraz z kimś bliskim kto zrozumie i wysłucha. Nie bójmy się mówić o niepłodności – niech ludzie wiedza, że ona istnieje. Kiedy przestaniemy mówić, nie pomożemy sobie, ani innym parom, bo ci którzy maja nam pomoc – o nas zapomną!
Partner w niepłodności?
Mój maż bardzo mnie wspierał przez ponad 4 lata. Chociaż po ostatnim poronieniu oraz nieudanej adopcji, sam bardzo to wszystko przeżył, wtedy pierwszy raz widziałam, jak On płacze – płakałam razem z Nim. Nam kobietom może często się wydaje, że nasi panowie są jacyś gruboskórni, że nie maja uczuć, ale ja patrząc na mojego męża widzę, że Oni po prostu chowają uczucia głęboko w sobie, a dla nas kobiet chcą być silni i walczący.
Jak to jest tulić w ramionach swoje dziecko? Jak to jest być mamą, jak to jest wygrać z niepłodnością?
To jest niesamowite uczucie, nawet ciężko jest mi to ująć w słowa. Do teraz ciężko jest mi uwierzyć, że Synek, który leży obok mnie, to moje własne dziecko, że stał się ten Cud i mam go przy sobie. Patrząc na Synka wiem jedno, że…
Warto było walczyć, mieć nadzieję – wbrew nadziei
Warto było szukać, pytać, chodzić po lekarzach i wydać te pieniądze, które na badania zostały wydane pomimo, że często było nam bardzo ciężko finansowo. Bycie mamą to miłość, wielka radość, ale nie powiem, bo też wiele wyrzeczeń, zmęczenia oraz strachu o zdrowie dziecka.
Teraz jestem
Szczęśliwa i jeszcze ciężko mi uwierzyć, że pomimo tylu przeszkód stał się u nas Cud i mamy własne dziecko, które teraz śpi obok w pokoju, a ja zmęczona, ale pełna miłości i radości próbuje coś mądrego odpowiedzieć na Twoje pytania. 🙂
Anniu Hanniu piekna wiADOMOSC DZIS DLA MNIE NO TO PRZECIEZ NASZA AGNIESZKA !!!!!!WSPANIALE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!<3
🙂
Tyle lat kibicowania… to naprawdę wspaniała historia, jak każda, kiedy można tulić swoje dziecko
Witam,
pilnie szukam kontaktu z dziewczyną z wywiadu.
Moja historia wygląda identycznie…
dlatego chcę dowiedzieć się do jakiego ostatecznie lekarza trafiła Pani Agnieszka.
W Białymstoku lekarze nie dają mi szans bo twierdzą że nie widzą punktu zaczepienia co do postawienia diagnozy.
Nie moge powstrzymać lez…
Wiem, że to co napiszę będzie niepopularne, może ktoś poczuje się tym urażony. Ale nie rozumiem, po prostu nie rozumiem, jak można być taką egoistką… Jak można, przy tylu chorobach, świadomie chcieć powielać swoje geny? Historia, którą przeczytałam, nie jest dla mnie piękna i wzruszająca. Jest dla mnie przerażająca. Kobieta, która nie potrafi zrozumieć, że skoro jest tak genetycznie obciążona, skoro poroniła już siedem razy a przy tym nie jest już najmłodsza, to znaczy że jej geny widocznie nie są najzdrowsze i najsilniejsze i może po prostu NIE POWINNY być powielane… Nie dociera to do niej… Bo liczy się tylko jej własne JA. Liczy się, że JA chcę urodzić, JA chcę spłodzić, MOJE geny muszą iść dalej, chociażby po trupach. Co z tego, że z każdą kolejną próbą poczęcia ryzykuję wysoce prawdopodobną możliwość poczęcia chorego dziecka, które umrze przed urodzeniem albo zaraz po. Co z tego że dopuszczam takie cierpienie dla niewinnej istoty, dla siebie i całej rodziny. Ja muszę urodzić, chociażby dziecko miało leczyć się przez całe życie i być potencjalnym nosicielem wszystkich tych chorób, które znowu przekaże następnym pokoleniom. Muszę urodzić, mimo że z góry wiem, że ciąża będzie wysokiego ryzyka i mogę przy niej stracić życie, osierocić dziecko, zostawić męża. To ma być odpowiedzialność? Nie, to jest skrajna głupota i po prostu kpina z doboru naturalnego – świadome przekazywanie genów chorych i uszkodzonych dla własnej egoistycznej satysfakcji. Dla mnie to nie jest historia o „nadziei która zwycięża wszystko”. Jest to mrożąca krew w żyłach historia o maniakalnej prokreacyjnej psychozie pchającej jednostkę do zachowań autodestrukcyjnych.
Nie zgadzam się z Tobą, twoja wypowiedź jest nie tyle nie popularna ale pozbawiona albo wiedzy medycznej (po pierwsze nie ma ciąży bez ryzyka, po drugie żadna z tych chorób nie stanowi poważnego obciążenia dla przyszłości dziecka i nie niesie ze sobą pewności ze zostanie mu przekazana, są one jedynie utrudnieniem w uzyskaniu ciąży i wiążą się z podawaniem dodatkowych leków) albo też braku empatii i okrutnie krzywdząca. Jako osoba długo starająca się o dziecko, po poronieniach i z wieloma również współtowarzyszącymi dolegliwościami natury immunologicznej (praktycznie ten sam zestaw co bohaterka odziedziczonej po prababci a nie chorej matce czy ojcu) osobiście jestem pod wrażeniem determinacji i owa historia jak i wiele szczęśliwych podobnych znanych mi wśród znajomych przypadków z happy endem (tak, takie kobiety dzięki pomocy medycyny rodzą zdrowe dzieci)dodają mi wiary ze i u mnie wszystko kiedyś dobrze się skończy …
Dodam komentarz od siebie ponieważ skończyłam biotechnologię i wiele lat pracowałam w laboratorium genetycznym, gdzie często mieliśmy pacjentki z powodu nawracających poronień. Takie komentarze są niesprawiedliwe i krzywdzące. Te wady które wymienia pani wywiadzie nie są ciężkimi wadami genetycznymi które dyskwalifikują kogokolwiek jako rodzica i nie musiały być przyczyna poronień. Często łyżeczkowanie po poronieniu powoduje ze trudno jest donosić kolejna ciąże.
mam nadzieje ,ze twoi przodkowie tez mieli powazne problemy zdrowotne ,ale sie nie poddali,i dzieki milosci i wiarze na koncu tego lancucha ty moglas zaistniec….. . Moi przodkowie i rodzice przekazali mi kilka zlych ,,genow,, tez …..ale jestem wdzieczna,ze zyje. w zyciu najwazniejsze sa tylko chwile…..i tak wszyscy na koncu umrzemy.
Agnieszka jak widzisz mimo chorob jest wspaniala i dzielna osoba i poza chorobami(choc niekoniecznie) napewno przekaze swoim DZIECIOM te cnoty i dobre serce . pozdrawiam
albinoina
Z przerażeniem czytam tę opinię, osoba która ja pisze chyba nie wie co to znaczy dawać życie za wszelką cenę, co to znaczy tworzyć rodzinę, cieszyć się z narodzin i wychowania własnego dziecka. Kobiety mają różne problemy, choroby-nawet bardzo poważne, a jednak mimo to rodzą zdrowe dziecko – wbrew wszelkim zasadom medycyny. Dziecko to jest zdrowe całe życie i dobrze się rozwija i jest bardzo kochane przez swoich rodziców. A czasem bywa tak, że rodzi się zdrowe dziecko, nawet nie koniecznie planowane i nagle w wieku 7 lat dziecko to choruje na bardzo poważną chorobę-dlaczego, nie wiadomo. Życie nie jest proste i poukładane i często ludzie nawet mądrzy i wykształceni nie potrafią wiele spraw medycznych dać jasną odpowiedź. A posiadanie dziecka za wszelką cenę, nawet własne zdrowie i życie nie nazywać się powinno egoizmem tylko heroizmem, bo tylko kobieta, która ma w swoim sercu prawdziwą miłość jest w stanie poświęcić wszystko aby mieć dziecko. Akurat tak się składa, że pracuję na położnictwie i patologi ciąży i wiem, że kobiety u których dzieci miały być zdrowe nagle okazuje się że mają problemy zdrowotne, a te których dzieci miały być chore nagle są zdrowe. To właśnie można nazwać cudami. Przeraża mnie wpis tej osoby ja wiem, że cuda się zdarzają i tylko głęboka modlitwa i wiara może tu rozjaśnić umysł.
Mam nadzieje ze na swiecie bedzie jak najmniej ludzi z podejsciem Natalii 16/4/16 , a jak najwiecej pozytywnych jak Aga.
Takie historie dla nas niepłodnych to nadzieja ,pocieszenie.Mam 35 lat,słabe amh i zestaw chorób m.in insulinooporność,niedoczynność tarczycy,polipa(usuniety ),mięśniski itd .Tracę nadzieję,czasem myślę że nie jest mi dane zostać mama.Patrzę z zazdrością na inne kobiety i ich dzieci.Ale historie takie jak Agnieszki dodają otuchy i wiary.
Na początku stycznia 2018 r. Pani Agnieszka urodziła jeszcze córeczkę Janeczkę. Nie ma rzeczy niemożliwych!
O Zuza, dziękuję za tak wspaniałe wieści! <3
Trafiłam „przypadkiem” na bloga i dodał mi sił… jestem po dwóch poronieniach z przyczyn immunologicznych, w czasie leczenia i równocześnie procedury adopcyjnej. Przede mną wielka niewiadoma, jak wszystko się poukłada. Dziękuję za to, że mam poczucie że nie jestem sama w tym co przeżywam, bo już wcześniej ktoś coś podobnego przeżył
Jestem mama 3 dzieci i 3 aniolkow. 1 syna urodzilam bez problemu. Pozniej 3 ppronienia i badania. Jestem nosici3lka translokacji wzajemnej na chromosomach nr 6. Myslalam ze bede miala tylko 1 syna, a urodzilam jeszcze 2 corki. Nie mozna tracic nadziei.
Cieszę się, że Ci się w końcu udało. Poznałyśmy się na forum i pamiętam ile przyszłaś. To prawdziwy cud i radość, że masz w końcu upragnionego maluszka. Cieszę się razem z Tobą.
Przepiękna historia