Chcę mieć dziecko – pomyślała pewnego dnia Dorota. Tu i teraz, żebym na lato mogła odzyskać swoją figurę, a na zimę wrócić do pracy. Nie będąc wtedy tego świadoma – Dorota traktowało to, jak kolejną „rzecz” z działu do zdobycia.
Każdy ma pierwsze „złote dziecko”
I nie jest to określenie na na małego różowego bobasa, słodko popierdujacego sobie w pieluszki. Złote dziecko to nasze pragnienia, jak się okazuje mniej ważne, niż posiadanie dziecka, ale na pewnym etapie życia dla nas najważniejsze.
Złote dziecko, to określenie którego używaliśmy na nasz pierwszy rozkręcający się biznes ~ zdradza Dorota
Bo tak jak przy dziecku – trzeba było przy nim chodzić, pielęgnować, poświecić się całym sobą, ustalać strategie kto z nim zostanie wieczorem, kto będzie siedział nad nim w nocy. Wymagał całodobowej opieki.
Historia Doroty
Owe dziecko z miesiąca na miesiąc przynosiły zyski. Prężnie rozwijało się, jako nowość na rynku. Dobra perspektywa na przyszłość, dobrze przyjęta przez innych. Miedzy tą bieganiną mój zegar biologiczny wystartował z takim impetem, jak kręcony przeze mnie młyn. Decyzja padła, wszystko było zaplanowane.
Praca do końca ciąży, a później są żłobki od 21 tygodnia.
Droga do zrobienia dziecka miała być prosta, jak wszystko do tej pory.
Chcę mieć dziecko!
Im się wydłużało, im ten króliczek umykał – tym zapał był większy, bo przecież wszystko ma być na JUŻ i koniec, i przytup. Chcesz mieć małego szkraba do kochania, chcesz się o niego troszczyć i nadawać sobie tytuł najlepszej mamy na świecie. Chwila namysłu i coś nam nie wychodzi? Dlaczego nie wychodzi? Nie potrafimy tego robić, czy jak?
Ja i mój sztuczny uśmiech, a tak naprawdę się załamałam
W świat macierzyństwa zaglądałam tylko przez małe okienko i przez pryzmat znajomych matek. Wszystko widziałam niewyraźnie, nie mogłam niczego dotknąć. Nie było w nim dla mnie miejsca. Wykopano mnie na zbity pysk, odchodziłam od tego świata, ale tylko na moment, za kilka dni znowu wracałam popatrzeć. Kolejne miesiące mijały na tym samym. Myślami byłam przy staraniach 24h na dobę – obsesja. Nienawidziłam szczęścia innych, ale tylko tego, które dotyczyło udanej prokreacji i dzieci, bo tak jest lepiej. Tak naprawdę marzyłam, aby wtulić się w moje dziecko.
Nienawidziłam, jak ciężarne koleżanki użalały się nad wymiotami i nudnościami- miałam ochotę im wykrzyczeć, że ja o nich marzę.
Zgłosiliśmy się do lekarza, który kazał czekać. Z lekarzem lepiej było się starać, głowa odpoczęła. Z całej staraczkowej doby zostawało kilka chwil na spędzenie miło czasu. Ktoś zabrał mi z głowy jeden worek zapytań wszelakiej maści, które spędzały mi sen z powiek. Jaka to była ulga, kiedy nie musiałam wlepiać się w ten wykres internetowy. Monitoring wszystko załatwił.
Podczas starań o dziecko coś się w człowieku zmienia
Teraz widzę siebie, że byłam taką poczwarą z grymasem na twarzy, której ktoś wsadził szpilkę w tyłek i która krzyczy, że nikt jej nie rozumie, a cały świat jest w obowiązku ją rozumieć.
TO WŁAŚNIE JA, na początku starań.
Poczwara przeszła wielką lekcje pokory i cierpliwości. Co lekcja siadała na początku klasy – nadal mając tę szpilkę w tyłku, co powodowało dziwny skurcz na jej twarzy, który z miesiąca na miesiąc był bardziej przyjazny.
Z czasem mniej krzyczała i coraz przychylniej myślała o innych. Moment przepoczwarzenia, pozwolił dorosnąć emocjonalnie.
Nagle „wartości” zmieniły się na prawdziwe wartości, a o przyszłym potomku zaczęłam wypowiadać się z granicach cudu, który nigdy nas nie spotka.
***
Przyszły święta
Wstałam, zerknęłam pod jodłę, ale Mikołaj nie przyniósł różowego bobasa – tego dnia robiłam test ciążowy, wyszedł negatywny. Zeszłoroczne życzenie też się nie spełniło. Przy opłatku życzymy sobie znowu tego samego, ja płaczę – miesiąc po ciąży biochemicznej. Nigdy się nie uda. Mam ochotę wypieprzyć te pierniki przez okno i wyobrażam sobie, jak do końca życia będę piekła je nam, samotnej, żałosnej dwójce z psem.
Nie będziemy mieli dziecka, trudno
Wymiętoszona po kilkudziesięciu cyklach poddałam się, mimo, że lekarz mówił „potrzeba cierpliwości”. Dobre słowa lecz brakowało już nam siły aby w to uwierzyć. Sama nakręciłam się na porażkę. Przez kilka lat przeczytałam wszystkie możliwe fora i komentarze, artykuły o niepłodności. Stałam się specjalistką od leków, badań i wszystkiego co działa na płodność. Wszystko na nic. Nie mam wpływu – pomyślałam.
Zdecydowałam się, że zacznę inwestować w swój rozwój, że osiągnę coś na co mam wpływ i jest kwestią tylko mojej pracy i czasu. Pierwszy raz pojawił się od dawien dawna uśmiech.
Maszyna ruszyła, oddam się pasji i temu, że dzięki sukcesowi zawodowemu będę mogła pogodzić się z tym, że nie mamy dziecka – chociaż tyle. Jednak nie było to takie proste, czekało mnie pokonywanie swoich słabości i dużo nauki. Wiedząc co dalej zrobię ze swoim życiem – czułam się lepiej wśród innych osób. Beznadziejna ze mnie kobieta, ale przynajmniej w jednym może zacznie mi się wieść.
Nowe życie
Wszystko sobie poukładałam. Zaczęłam żyć, miałam plan na siebie i na przyszłość bez dziecka. Jakoś sobie to wszystko wyprostowałam. Z tyłu głowy, miałam myśl o ciąży po wyluzowaniu, ale nie liczyłam na coś takiego. Pogodziliśmy się, że nie będziemy rodzicami i poczuliśmy ulgę. Etap leczenia niepłodności zakończyliśmy i miesiąc później wzięłam się do roboty.
To własnie miesiąc później mój genialny plan na siebie legł w gruzach, bo okazało się, że rozpoczynając całkowicie życie na nowo nie wzięłam pod uwagę faktu, że…
Byłam w ciąży, rozumiecie? W momencie w którym ta ciąża była dla mnie „przeszkodą” w moim nowym życiu bez dzieci. Miałam wrażenie, że ktoś ze mnie drwi, że ktoś gra moim życiem i rozgrywa to lepiej, niż ja to bym rozegrała.
3 życzenia już nie dla mnie
Cieszyć się z rzeczy małych, bo to małe rzeczy i radości budują ten świat.
***
Wejdź na stronę Akademii i skorzystaj z niespodzianek, które przygotowałyśmy dla Ciebie
Dobrze czytać tak wspaniałe zakończenie :). Czasami to wyluzowanie wystarczy, oby było receptą na szczęście jak największej ilości oczekujących na cud!
Właśnie jestem na tym etapie, muszę odpuścić i poddać się losowo, oby był dla mnie łaskawy.
Widzę tam siebie, ale tylko częściowo, bo ciąży nadal brak 🙁 Właśnie jestem na etapie planowania „nowego życia”, oddaniu się pasji i robieniu tego co lubię. Rzucam pracę, której nie znoszę i idę na studia podyplomowe o kierunku, który mnie interesuje. O dziecku ciągle marzę, ale boję się kolejnego podejścia do in vitro. A co jeśli znów się nie uda? 🙁
Jejku cudowna historia zakończona happy endem ☺
Chciałabym żeby i moja tak właśnie się skończyła
Ta historia brzmi znajomo… ! Zaszłam w ciążę w kiepskim momencie, ponieważ postanowiłam nie oglądać się na zaplecze finAnsowe i starać się bo to stały priorytet – aczkolwiek nadzieja gasła… I skupiłam się na zyciu zawodowym bo co pozostaje… A teraz: phi ! Najwyzej – coś się wymyśli 🙂 a dzisiaj spostrzeglam – pierwszy uśmiech naszej còreczki – oczywiście skierowany do taty 🙂
Życie potrafi zaskakiwać, fajnie, że Wam się udało. 🙂
Piękna historia..taka prawdziwa. .jakbym czytała o sobie
Ja pewnie jak wszystkie widzę siebie w tej historii i wierzę że i nam się tak pięknie skończy. Jak narazie skupiam się na bieganiu- nowa pasja.